Robimy wino, bo lubimy je pić.
Okazuje się, że lubimy też je robić, więc radość jest tym większa, bo możemy je zrobić i wypić.
Jedyny minus – od ciągłego uśmiechania się bolą nas szczęki – ale wtedy znów możemy się napić i bolą nas jakby mniej.
Jeśli macie zdrowe szczęki, zapraszamy.
U podnóży Ślęży, za Przełęczą Tąpadła, wznosi się czarna stodoła. Za nią rozpościera się widok na masyw górski, a kiedy widoczność jest dobra, można zobaczyć białą głowę Śnieżki.
Nieopodal, w miejscu gdzie za dnia najgłośniej krzyczą bażanty, znajduje się mała, królicza norka. Gdy popołudniowe słońce chowa się za górami oświetlając pola, wchodzimy do niej ostrożnie, żeby nie wystraszyć chodzących w pobliżu, wielkich jak oposy, ślimaków. Z głębi norki dobrze widać winnicę; listki winorośli zamaszyście poruszają się na wietrze szeleszcząc głośno. Najgłośniej chardonnay, bo zawsze chce być na pierwszym miejscu, przed chłopcami: johanniterem, regentem w mundurze polowym, solarisem i muscarisem. W miarę schodzenia w głąb nory ciemność przestaje nam już przeszkadzać; nasze oczy zwężają się, a norka zaczyna się rozszerzać.
Potem jest już ten dzień, pierwszy od miesięcy, w którym nie mamy ochoty zwariować. Siedzimy, podziwiamy swoje uda, łydki, nosy, czy co tam kto ma do podziwiania w sobie, a one są ładniejsze niż kiedykolwiek. Siedzimy, podziwiamy, popijamy wino i dalej siedzimy, i podziwiamy, i popijamy. Taki nasz uroboros po polsku. Już po chwili popadamy w szaleńczo błogi nastrój. Przestajemy być smutni, więc możemy pić już bez ściągniętych brwi, a spojrzenie nam jaśnieje i zmarszczki na czole się prostują. Czasami, na lekkim rauszu, można wziąć lodowaty prysznic i w środku nocy, przy trzech świeczkach, posprzątać wszystko wokół siebie na błysk. Bez talerza, bez jajka, bez wąsów i bez wstrząsów. Zapraszamy